Przecież to jacyś neofaszyści z flagami z niemieckimi krzyżami żelaznymi. Nie jest dziwne, że ich policja nie wpuściła. PseudoKRS staje w ich w obronie? Jak tam sprawa antysemickich wpisów Dudzicza w Prokuraturze Krajowej? Nadal kiszona? 25 Apr 2023 16:20:25 Niesamowita Sprawa koncert 25 III 2017 Mustang Pub. Niesamowita Sprawa koncert 25 III 2017 Mustang Pub. About Ale to nie sa Twoje sprawy, tylko ew sprawa pokrzywdzonego więc naprawdę nie rozumiem, po co się w to mieszasz, po co prowadzisz jakieś wojny z policją a w ogóle to już trudno zrozumieć o co Ci chodzi. Słuchaj Druga piosenka o końcu świata w wykonaniu Niesamowita Sprawa z albumu Fararaj - EP za darmo, i zobacz grafikę, tekst utworu oraz podobnych wykonawców. Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy Najpikniejsze chwile Niesamowita Sprawa. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami Najpikniejsze chwile Niesamowita Sprawa. Tekściory.pl - baza tekstów piosenek, tłumaczeń oraz teledysków. Traducciones en contexto de "Niesamowita sprawa" en polaco-español de Reverso Context: Znalezienie kogoś takiego to niesamowita sprawa. hAvWj0C. Rozmowa z Ildefonsem Houwaltem, artystą, malarzem — Pańska wypowiedź zamieszczona w katalogu retrospektywnej wystawy grupy „4 F+R” zbulwersowała nie tylko teoretyka grupy F. M. Nowowiejskiego, który nadesłał sprostowanie do „Gazety Poznańskiej”. Z perspektywy lat pisał pan następująco o nazwie grupy, której poznańskie wystawy w latach 1949 i 1956 odbywały się w atmosferze skandalu: „Widzieć w niej można było mnóstwo dobrych chęci i jeszcze więcej dyletantyzmu rodem z amatorszczyzny. Taka też była ich sztuka”. Jeśli „ich”, to zarazem i pana, ponieważ w 1949 roku był pan jeszcze członkiem „4 F+R”. — Oczywiście, wówczas tak. Ale cóż to za nazwa „4 F+R”? Cztery pomińmy, lecz Forma! Farba! Faktura! Fantastyka! Wszystko czego się amator dowiedział o czynnikach składających się na twórczość malarską, wszystko to umieścił w jednej formule. No, czyż to nie jest dyletantyzm?! Na miłość boską! Dziwne są nazwy grup, ale jest w nich zwykle jakaś ekspresja. A tutaj nie ma żadnego wyrazu, są tylko zebrane do kupy pojedyncze słowa. Jednego humoru tylko tutaj brakuje, jednego N, tzn. powinno być: forma, farba, faktura, fantastyka, realizm i Nowowiejski. Za miastem, tempera, papier, tektura, 12 x 20 cm, 1970 — Dlaczego wobec tego zapisał się pan do tej grupy? — Przecież tłumaczyłem to nieraz, z konieczności, aby prze­ciwstawić się polityce kapistów, bo oni nie liczyli się nie tylko z nami, ale z nikim. Dopiero wówczas, kiedy wystąpiliśmy jako grupa, musieli się z nami liczyć. Jeszcze wtedy Cybis wywierał presję na organizatorów naszej ekspozycji, nadesłał bowiem prace swojej drugiej żony, Heleny Zaremby‐​Cybisowej, której wystawa miała się odbyć w tym czasie co nasza. Myśmy się nie zgodzili. Wówczas organizatorzy zaproponowali, żeby dwa tygodnie trwała jedna wystawa, a dwa druga. A myśmy zapytali: z jakiego powodu?! — Mówi pan o wystawie z 1949 roku? — Tak, bo na pierwszej były prezentowane tylko szkice i akwarele i nie odbywała się ona pod firmą „4 F+R”. Pamiętam z niej recenzję pani Józefowiczówny, osoby kompetentnej, doświadczonego historyka sztuki. Wyrażała się ona o mnie bardzo pochlebnie ani słowem nie wspominając o moich współtowarzyszach. Mówię o tym, ponieważ do 1956 roku była to chyba jedyna pochlebna recenzja o mojej twórczości. Jeszcze raz podkreślam, że ta wystawa nie była organizowana pod szyldem „4 F+R”, ponieważ dopiero po niej, któregoś wieczoru, zaczęliśmy się zastanawiać czy warto występować pod wspólną nazwą. Ale dlaczego pan się tak dopytuje o te początki? Dlaczego mam się na starość wstydzić? Pan by o tym mówił? — Ja nie zapisywałbym się do żadnej grupy, działałbym w pojedynkę. — No to po co pan pyta? Dramatis personae i maski, temp. , 12 x 10 cm, 1972 — Bo chcę wiedzieć, jak było. Z tego co pan mówi wynika, że wystawa z 1947 roku uznana została ex post za pierwsze wystąpienie grupy „4 F+R”. — Nie chcę o tym mówić, bo nie wydaje mi się to ważne. — Często podkreśla pan znaczenie solidnego wykształcenia. Robi to pan, artysta niezależny, którego twórczość o niepowtarzalnym nastroju z pogranicza snu i fantastycznej baśni nie jest podobna do żadnej innej. Co panu zatem jako malarzowi dały studia pod kierunkiem Ludomira Ślendzińskiego na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie? — Dlaczego raptem ja mam mówić o znaczeniu szkoły?! Czy pan nie wie, co to jest szkoła? — Zwracam się z tym pytaniem do pana, ponieważ wydaje mi się interesujące, że taki indywidualista jak pan, w przeciwieństwie do wielu epigonów i amatorów, podkreśla znaczenie akademii. Różowa niestrawność, temp. 12 x 18 cm, 1971 — W akademickim systemie nauczania nie mogło być amatorszczyzny, a w kapistowskim była. Mówiąc o początkach mojej edukacji muszę wspomnieć o nauce w gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Wilnie, do którego uczęszczali wówczas Czesław Miłosz, z którym chodziłem do szóstej klasy, rok młodszy od nas Aleksander Rymkiewicz i trzy lata starszy Antoni Gołubiew. Wymieniłem te nazwiska, bo jednak czuję się zaszczycony, że uczyłem się z takimi ludźmi i w tamtej atmosferze. Jeśli chodzi o Miłosza, to pomimo że byliśmy w jednej klasie, do bliższej znajomości nie doszło ani wtedy, ani później, bo on był bardzo wyniosłym facetem. Klasa, jak pan wie, nie lubi wyniosłych ludzi i potrafi ich upokorzyć. Miłosza nie potrafiła. U nas był taki zwyczaj kładzenia na stolik. Kładło się delikwenta na profesorski stolik i cała klasa biła, ile wlezie. Nieraz facet wstawał z odbitymi nerkami. A Miłosza nigdy na ten stolik nie wzięto. — Dlaczego? — Miał w sobie coś, co utrzymywało wszystkich w dystansie, później było tak samo. Wiem o tym, bo jak był studentem, to jeszcze do nas zachodził. Pamiętam, że podczas studiów wszedł do Sekcji Twórczości Oryginalnej, którą nazywaliśmy w skrócie STO. On wtedy był autentycznym marksistą. Jeśli chodzi o lewicę, to dużą rolę odgrywała wówczas Akademicka Lewica Wileńska. Stamtąd wywodzą się między innymi: Putrament, Jędrychowski, Sztachelski. — A jak przebiegały pańskie studia na uniwersytecie? — Nauczyłem się na nich dużo, ale nie zawsze na zajęciach, — Dlaczego? — Ponieważ na korektach profesorowie niczego mądrego nie mówili. Ślendziński opowiadał o pryzmacie nosa, walcu szyi i w jaki sposób walec przedramienia zachodzi na ramię — to były nudne rzeczy. Albo korekta takiego Ruszczyca, który chodził po korytarzu w kapeluszu jak u granda hiszpańskiego i w pelerynie, która za nim furczała. Przechodził z sali do sali i powiadał stukając w talerz: — Z tego talerza pan musi napić się zupy! Pan mnie rozumie?! — Rozumiem, panie dziekanie! — odpowiadał dziarsko student, który do dzisiaj nie wie, o co chodziło, Albo tenże Ruszczyc mówił: — Ten kolor musi śpiewać. Pan mnie zrozumiał?! — Zrozumiałem, panie dziekanie! Po takiej korekcie student czuł się zbudowany, rozgrzeszony, zaczynał życie od nowa. Odlot wykojarzony, tempera, papier, tektura, 21 x 16, 8 cm, 1985 — W podobny sposób przeprowadzał korektę prac swoich uczniów Jacek Malczewski, który otwierał drzwi, stawał w progu i spoglądając na obecnych mówił: — „Malujcie tak, ażeby Polska zmartwychwstała”. l wychodził. — Tak jak mówiłem, mniej więcej przebiegały zajęcia. Ale kiedy spotykało się Ślendzińskiego po południu w knajpie, to dopiero na tych spotkaniach uzyskiwaliśmy podstawy wyższego wykształcenia. Profesor opowiadał nam takie rzeczy, których nie mógł powiedzieć na wykładach, na przykład jak rysował czy malował, w jaki sposób sam dochodził do pewnych osiągnięć. — Nie wytłumaczył pan właściwie, co konkretnie tej szkole zawdzięcza. — To przecież wszystko była szkoła! A czy myśli pan, że ograniczała się ona wyłącznie do wykładów? Jeżeli przychodzę na wykład i niczego się nie dowiaduję, natomiast po południu spotykam profesora i on mi po pijanemu wszystko mówi — toż to przecież w dalszym ciągu jest nauka! Szkoła wileńska dała mi przede wszystkim świadomość, że trzeba coś umieć oraz opanowanie rysunku. Bo dobry profesor, jak na przykład Ślendziński, potrafił naprowadzić studenta na metodę, co jest ważne, bo chaotycznie rysuje amator, Wytłumaczę to panu na przykładzie. Miałem w czasie studiów pewnego kolegę. Cóż to był za genialny facet! — prawie jak Leonardo da Vinci. O budowie człowieka wiedział wszystko, za mało mu było lekcji anatomii, był zresztą również lekarzem. Pewnego razu narysował głowę Stefana Batorego na tle jakichś budynków, które rzekomo miały z nim związek. I na tym rysunku umieścił ucho prawie blisko szyi, bo wydawało mu się logiczne, że jeżeli głowa jest lekko pochylona, to ucho powinno znajdować się niżej… A tymczasem jest akurat odwrotnie. Jeśli głowę pochylam, to kości policzkowe idą w górę. Bo ucho proszę pana, to nie jest muszla uszna, którą można obciąć. Zasadniczą rzeczą jest dziurka od ucha, znajdująca się zawsze na wysokości kości policzkowej, l dlatego jeśli głowę pochylam, to ucho idzie do góry, a jeśli podnoszę, to do dołu. Wspomniany kolega mimo talentu i świetnej znajomości ana­tomii potrafił zapomnieć o konstrukcji. Uniki i poślizgi, temp. , 24 x 32 cm, 1975 — Czy zdolny samouk może dojść do dużych osiągnięć? — Nie może. Samouk nie potrafi się sam niczego nauczyć. Tysiąc samouków w przeciągu stu lat coś potrafi, a w przeciągu dziesięciu tysięcy lat już mogą tacy samoucy dojść do umiejętności człowieka malującego na skale bizony. — Dlaczego pan tak uważa? — Gdyby pan był zawodowym plastykiem, to by pan takich pytań nie zadawał. Toż proszę pana, każdy kto bierze do ręki ołówek i kartkę papieru zawsze pyta, w jaki sposób daną rzecz należy narysować. — Teraz pan przesadza. Są z pewnością tacy artyści, którzy do najciekawszych rzeczy dochodzą sami. Wydaje mi się przy tym, że im większa indywidualność, tym mniej korzysta z uwag profesora, a więcej zawdzięcza sobie. — Sam nauczyć się może tylko impresjonista, ale nie rysowania, a co najwyżej paćkania. Bez solidnej szkoły nie ma niczego. — A jak do tego doszło, że absolwent pracowni malarstwa monumentalnego maluje takie małoformatowe prace? — To dłuższa historia związana z moim losem repatrianta, który wraz z rodziną zagnieździł się w czerwcu 1945 roku w Poznaniu i nigdzie z niego nie wyjeżdżał. Na początku, po przyjeździe, otoczeni byliśmy ze wszystkich stron ksenofobią. Mieliśmy z żoną trudności w otrzymaniu pracy. Robiliśmy laurki, powinszowania, przez jakiś czas pracowałem w charakterze grafika prasowego w „Gazecie Poznańskiej”. Nie otrzymaliśmy zleceń ze sfer kościelnych, a nieco później, kiedy zaczęło się kształcenie nowego narybku, odebrano mi nawet wcierki, które robiłem dla zarobku. Poza tym od razu zaszeregowano nas do starszych, bo skończyliśmy studia przed wojną, więc oficjalnie nigdy nie byliśmy młodzi. Dostałem wówczas pracowienkę na Wodnej, którą pan zna, bo pan tam był. Nic w niej nie mogłem robić, za malutka, bo sąsiedni pokój zajmował ktoś inny. Z czasem pobudował on sobie willę, łącznie z pracownią, ogródkiem, ale pokoju nie opuszczał, bo był jego. Potem nikt w nim nie mieszkał, był zamknięty. Jak to nazwać?! Trzy lata musiałem z nim walczyć, żeby się wyniósł. — Nie wiedziałem o tym. Pamiętam tylko, że trzeba było do pana pukać nogą w określone miejsce w ścianie, bo kiedy pan spał, miał pan z drugiej strony głowę właśnie w tym miejscu, w które trzeba było walić, aby pana zbudzić. — Było mi potrzebne duże pomieszczenie, bo chciałem robić projekty architektoniczne i to nie na wielką skalę, bo 1:10. A teraz już tamte tematy mnie nie interesują; tak dalece przywykłem do malarstwa rodzajowego, że myślę jego kategoriami. Myślę, że w okresie tużpowojennym zostały zmarnowane moje najlepsze twórcze lata. Musiałem o tym powiedzieć, ponieważ pyta pan o moją twórczość i jej koleje, jakby to był jeden wielki ciąg. Nieprawda! Nie było jednego ciągu! — Krytycy ustalili, że „właściwy” Houwalt zaczął się od lat sześćdziesiątych. — A tak. Jeszcze to powiem. Była wówczas wystawa z okazji targów, pokazywano na niej rzeźbę i moje prace. Wszyscy zwracali wówczas uwagę na to, co wystawiłem. — Czy były to już charakterystyczne dla pana tempery? — Tak, wówczas pierwszy raz pokazywałem tego rodzaju prace. Tę ekspozycję zwiedzał, między innymi, ówczesny minister kultury i sztuki Lucjan Motyka i zapytał: — „Takiego malarza macie? Dlaczego nic nie słyszałem o Houwalcie?”. A usłużni odpowiedzieli mu na to: „— Eee, to jakiś taki samotnik, stale pijany”. — Kto tak mówił? — Członkowie zarządu ZPAP. — Jakie były dalsze koleje pańskiej twórczości? — Po zainteresowaniu Motyki, któremu moje obrazki podobały się, działacze związkowi przestraszyli się, zaczęli ministra oprowadzać po ekspozycji i coś tłumaczyć. Była więc propagan­da mojej twórczości i dalej już poszło. Pojawiły się nagrody, zakupy krajowe i zagraniczne. A do tego czasu nie byłem w ogóle znany. — Wcześniej, o ile mi wiadomo, malował pan interesujące ekspresyjno‐​ironiczne obrazy olejne. Kilka z nich znalazło się na dużej pana retrospektywie w galerii rogalińskiej w 1977 roku. Czy można zatem mówić o przełomie w pańskiej twórczości na początku lat sześćdziesiątych? — Nie było żadnego przełomu! Każdy twórczy malarz eksperymentuje. — Jednak przed wystawą w 1961 roku, o której była mowa, zajął się pan techniką dekalkomanii… — Mój Boże! Znowu ta nieszczęsna dekalkomania! Jeśli ktoś zaczyna pisać lub mówić o moim malarstwie, musi poruszyć tę sprawę, tak jakby była ona taka ważna. — W moim przekonaniu jest bardzo ważna, ponieważ abstrakcyjne formy powstałe przez rozprowadzenie na kartonie farby i odciśnięcie jej papierem inspirują pana w znacznie większym stopniu niż innych artystów świat zewnętrzny. Przyczyniają się więc do powstania fantastycznych wizji, nawet wówczas, gdy owe wizje namalowane na „odciskance” przesłonią ją całkowicie. Ale najczęściej dzieje się tak, że pierwotne formy abstrakcyjne pełnią jeszcze jedną ważną rolę, a mianowicie wzbogacają strukturę przedstawiającą, której są elementem, a tym samym budują tajemniczy klimat, który byłoby panu trudno uzyskać, gdyby posługiwał się pan wyłącznie pędzlem. — Przed tą wystawą w 1961 roku, na której właściwie zaistniałem, bawiłem się dekalkomanią. Była to zabawa w kolor. (Wcześniej, kiedy kończył się socrealizm i zaczynała abstrakcja, malowałem oleje, duże formaty, o których pan wspomniał, ale wówczas moja twórczość nie została spopularyzowana, ponieważ wydawała się jakaś nieokreślona, nie wiedziano jak ją nazwać, a wszyscy potrzebowali etykietek.) Wykonywałem więc wówczas ogromne ilości rozmaitych odbitek, odkładając tylko te, które wzbudzały pewne nadzieje na powstanie interesujących kompozycji. Było ich parę setek. Ale że nigdy — od najwcześniejszego dzieciństwa do dnia dzisiejszego — nie zadowalał mnie żaden automatyzm, musiałem nad tymi odciskankami pracować. Na początku dobrych prac wykonałem około dwustu. Większość z nich znajduje się w Szwecji i prawdopodobnie są już one nie do odzyskania, bo Wydział Kultury, który kupował je ode mnie za bezcen na prezenty, nie prowadził ich ewidencji. — W pańskiej twórczości inspirowanej motywami rozmaitej proweniencji, mitami greckimi. Biblią, doświadczeniami lekturowymi, snami, w której dostrzega się krzyżowanie dwóch sprzecznych prądów — kompromitacji i afirmacji, zawsze pojawiają się pewne przedmioty, mające znaczenie symboliczne, np. miasto w oddali, nagie postacie‐​manekiny, zegary, popiersia czy szachownica. — Skąd na miłość boską wziął pan tę szachownicę?! — Jak to skąd? Z takich obrazów jak: „Zielinek”, „Wymuszony powrót”, „Festyn manekinów”, „Błędny drogowskaz” i „Arcymistrz”. — To nie jest żadna obsesyjna sprawa, czasami umieszczam ją na stoliku, a czasami nie. Obsesyjną sprawą u mnie jest pejzaż, który piętrzy się, piętrzy! Rozumie pan?! Nie rozszerza się, tylko piętrzy. — Góra w oddali. — Tak jest! Ale niech pan nie myśli, że on się piętrzy ku coraz lepszemu. Ostatnie piętro, to same ślady po nogach, które wdepnęły w rozmiękczonego trupa. — Skąd tam na takiej pięknej górze wziął się trup? — A skąd się bierze na cmentarzu? Jakże trupowi nie być na cmentarzu? Wileńskie cmentarze były na górach. — Ależ na pana obrazach — z wyjątkiem chyba „Przygwożdżonych cieni” — nie ma cmentarzy. Mówi pan teraz jak Nowowiejski we wstępie do katalogu retrospektywnej wystawy „4 F+R” o pogrzebach („…księża zawsze występowali u Houwalta w jakimś kontekście z pogrzebem”), co nie jest prawdą. Spośród wielu prac, które widziałem, z pogrzebem wiąże się zaledwie jedna, bodajże tylko „Za miastem”. — U mnie są cmentarze, chociaż nie zawsze widoczne. Jeżeli chodzę nogami po ziemi i wdepnę w coś miękkiego, to oczywiste jest, że muszę wdepnąć w trupa. A dla moich ulubionych przedmiotów specyficzne jest to, że są one w białym kolorze. To może być ławka ogrodowa, stolik, popiersie, byleby było białe. — A które z dawnej ulubionych motywów — manekiny, linoskoczki, Amazonki — wprowadza pan jeszcze do kompozycji? — Linoskoczki już się skończyły. Amazonki się kończą; motyw, który będę jeszcze kilka razy powtarzał, to wilkołak. — Krytycy, zwłaszcza ci po historii sztuki, którym wszystko kojarzy się ze wszystkim, dopatrywali się w pana malarstwie wpływów Hieronima Boscha i Alfreda Kubina. — Nie mam nic wspólnego ani z jednym, ani z drugim. No, może inspirowało mnie „Po tamtej stronie” Kubina? — Ale nie można mówić tutaj o jakimś bezpośrednim wpływie, ilustracyjności czy czymś w tym rodzaju. — W żadnym wypadku. — Czy krytyka sztuki jest w ogóle potrzebna? — Krytyka sztuki nie jest potrzebna ani mnie, ani żadnemu działającemu artyście. Jest natomiast bardzo potrzebna widzowi, po to, aby miał chociaż cień pojęcia o twórczości którą ogląda. I krytyk nie powinien wprowadzać go w błąd. — W przeciwieństwie do zdecydowanej większości plastyków bardzo wiele pan czyta. Jakie są pańskie upodobania literackie? — Wszystko mi się podoba, nawet kryminały, byle dobre. Nie znoszę tzw. dobrej prozy francuskiej, a najbardziej lubię literaturę niemiecką, zwłaszcza austriacką. — Widzę, że ma pan rozpoczętych mnóstwo, bo aż kilkadziesiąt prac. Kiedy będzie je można zobaczyć na wystawie? — Gdyby mi się udało namalować 50 nowych, bardzo dobrych prac, to chętnie zrobiłbym wystawę w Poznaniu, nigdzie indziej. I jeżeli wówczas zaczepiłby mnie właśnie pan, bo drugiego takiego jak pan nie znam, z przyjemnością porozmawiałbym o tych pracach. Ale jest to prawie niemożliwe. — Dlaczego? — Bo nie stać mnie na to. Nie starczy mi życia, jestem ciężko chory. Taka jest moja sytuacja. Zapytam jak Ruszczyc: — Pan mnie rozumie! — Rozumiem panie Ildefonsie! Ta wystawa musi się odbyć, te prace będą śpiewać! Ildefons Houwalt - artysta malarz. Urodził się w 1910 r. W latach 1932–36 studiował na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie. Od 1945 roku mieszkał i pracował w Poz­naniu. Zasłynął jako autor niewielkich formatem temper i gwaszy. Świat przedstawiony malarstwa tego artysty wywodzi się z pogranicza snu i fantastyki. Kwestionuje utrwalone przez tradycję mity i stereotypy, wykazuje także niewystarczalność dawnej estetyki. Biorąc pod uwagę warstwy, wyobrażeniową i kulturowych sensów oraz stronę realizacyjną tej specyficznej twórczości trzeba usytuować ją w kręgu najwybitniejszych osiągnięć nie tylko poznańskiego środowis­ka plastycznego. Zmarł w 1987 r. w Poznaniu. Spis treści Obcy: 1 Samotnik: 1 Niesamowita opowieśćPrzed drogą daleką(Urywki z pamiętnika W. Lasoty) Maj 1905 1Nastają dla mnie dnie szczęśliwe, pogodne. Jakiś dobry duch zawitał w moje progi i łaska spłynęła w domowe zacisze. Południa mam teraz ciepłe, słońcem nagrzane, wieczory łagodne, kojące. Praca dnia przynosi mi plon hojny; czuję szacunek ludzi, miłość uwielbianej żony. Jestem młody, zdrów i silny. Ramiona moje prężą się męską energią czynu, mózg mój gibki i sprawny rozwiązuje łatwo stawiane sobie zadania. Krokiem elastycznym przemierzam ulice, lekki, młodzieńczo swobodny sycę oko barwną zmiennością rzeczy. Piękny, ciekawy jest świat!… 2Szczęśliwie rozpocząłem trzydziesty rok życia. Zapowiada się pomyślnie, wśród wróżb dobrych na przyszłość. Dochodzę do długo upragnionych spełnień, stoję w świecie stopą pewną, spokojnie spoglądam w rozwierające się przede mną dalekie perspektywy. Jestem na drodze do zakreślonych mi przez los mój i zdolności szczytów, czuję, jak wzmożona pracą lat jaźń, pojąwszy cel sobie właściwy, zdąża ku niemu rytmem niezachwianym, zdobywczo. 3Przyjaciół szanowne głowy chylą się ku mnie gestem życzliwym, zgodne w uznaniu, serdeczne uściski rąk ludzi obcych umacniają mnie w przekonaniu, że życia nie teram[1], żem tu potrzebny i ważny. 4Błogosławię ci, życie… 5Zdaje się, zachodzą we mnie od niedawna, może nawet w tych ostatnich czasach, znaczne zmiany w stosunku do życia i jego przejawów. Zaczynam je pojmować bardziej po ziemsku — więc serdeczniej, goręcej. Zbliżyłem się jakoś do świata, do ludzi i słyszę teraz wyraźniej gorące ich tętno. Życie poczyna mieć dla mnie urok całkiem nowy, dotąd niespodziewany; jakby zdwoiła się dla mnie jego przedziwna uroda. 6I szczególne! Właśnie jego zmysłowość i żywiołowa jurność hipnotyzują mnie teraz nieprzeparcie. Czyżby odwet za bardziej duchowy tryb lat poprzednich?… 7Staję się z dniem każdym zapamiętalszym wielbicielem kształtów i form, żywiołowej bujności życiowych procesów, cielesnej strony rozwoju. Ja, niegdyś zwolennik eterycznych abstrakcji, twórca fikcji rozwiewnych za najlżejszym tchnieniem, dziś kocham się w plastyce, w concretum, nurzam z rozkoszą chorobliwą nawet w małostkach dnia. Jest w tym utajony jakiś, głęboki jak morze liryzm, rzewne ukochanie czegoś, co miłe i wrogie zarazem, czarowne i groźne, poważne i naiwne czasem jak dziecko. Jestem dziś dziwnie wyrozumiały i miękki. Patrzę, uśmiecham się pobłażliwie, jak starzec na swawolące wnuczę, i nagle ni stąd, ni zowąd łzę czuję w oku… Zima r. 1905 8Ogarnia mnie coraz przemożniej jakaś niepojęta żądza zabaw, nienasycone pragnienie rozrywek. Chwili nie mogę usiedzieć spokojnie w domu. Zarzuciłem wszystkie niemal swe prace i bawię się, szaleję. 9Wciągnąłem w ten dziki wir i Martę. Zrazu opierała się łagodnie, lecz z czasem uległa, jak w ogóle zawsze w stosunku do mnie. Chwilami mam wrażenie, że patrzy na mnie z wylękiem[2] jak na obłąkańca, lecz że ciągle śmieję się z tych jej bezwiednych obaw, uspokojona pozwala się unosić rozkosznemu prądowi. 10W kołach znajomych zdobyłem już podobno przydomek „pasjonowanego życiowca” i jako taki nie omieszkuję zjawiać się na każdym wieczorku, wencie[3], reducie[4], stawać do zawodów sportowych, zabierać głos na burzliwych zgromadzeniach. Zwróciłem nawet swym trybem życia uwagę prasy, która, o ile przedtem, gdy pracowałem istotnie twórczo i poważnie, usiłowała ignorować mnie stereotypowo „zabójczym” milczeniem, teraz ze wszech stron rzuciła się na mnie zajadle jak na apokaliptyczną bestię. Sypią się pod moim adresem morały o marnowaniu talentu, o warcholstwie życiowym, o manii orgiastycznej itp. Nie zważam na nic i od rana do późnej nocy, a czasem do drugiego rana, szumię jak młokos po linii skrajnej zewnętrzności. 11I w życiu erotycznym przekraczam teraz coraz wyraźniej dawniejszą miarę. Co gorsza, czuję, że jestem wprost anormalny. Sądzę, że po części przyczynia się do tego nerwowy sposób życia, jaki teraz prowadzę. Obudzają się we mnie jakieś pierwotne instynkta i chorobliwa pobudliwość zmysłów. 12Żal mi tylko Marty. Wprawdzie jej podatny jak wosk charakter przystosował się niebawem, i to nie bez uczucia wzajemnej rozkoszy, do zmienionych warunków, lecz mimo wszystko ona mi teraz nie wystarcza. Dla mnie jest to chwilami okropne, lecz nie mogę się opanować. Pijany jestem. Na szczęście ona o niczym nie wie; nawet nie przeczuwa. Nie przeniosłaby[5] tego. Owszem, jest teraz dla mnie podwójnie dobra i wyrozumiała. A jednak… a jednak nie czuję się szczęśliwy. 13SamotnikWłaściwie nie brak mi niczego, a przecież… jakoś mi dziwnie. Miewam chwile bezdennych prostracji[6] duchowych lub też niepokojów, tak dusznych, że zrywam się w nocy i cichaczem wypadłszy z domu, topię ciemny strach w lubieżnych rozrywkach. Coś mnie dusi, dławi. Czasami boję się własnego cienia i nie śmiem pozostać sam przez parę minut. 14Muszę być ustawicznie wśród ludzi, widzieć ludzkie twarze, słyszeć ludzki głos, czuć obecność istot żyjących. Zresztą czuję się coraz częściej okropnie samotny, beznadziejnie izolowany. Niejednokrotnie w czasie najhuczniejszej zabawy, gdy twarz Marty, zaróżowiona od wzruszenia, tchnie tym niewysłowionym blaskiem, który w niej zawsze tak podziwiam, nagle ci piękni, wyfraczeni mężczyźni, wytwornie, do omdlenia czarujące kobiety — wszystko to odsuwa mi się gdzieś w głąb, w daleką, bez kresów perspektywę i zostaję sam wśród jasnej, nużącej zgiełkiem świateł sali, sam, absolutnie sam… Luty 1906 15Oni wszyscy pozostają w nieświadomym porozumieniu co do mojej osoby. Wytworzyła się niemal entente cordiale[7] co do postawy, jaką należy przybrać wobec mnie. 16Stało się to nie wiadomo jak, ukradkiem prawie, ale niewątpliwie. Oni sami nie zdają sobie z tego sprawy, co właściwie zaszło, i gdybym ich o to zagadnął, z pewnością każdy odpowiedziałby zdumieniem. A przecież zachowują się teraz względem mnie całkiem inaczej niż przedtem. To nie przywidzenie — stanowczo nie! Coś w tym jest. Nie chodzi tu o lekceważenie lub pogardę. Przeciwnie. Ludzie są dla mnie uprzejmi jak dawniej, nawet powiedziałbym czołobitni, lecz… i tu widzę tajemniczą a zgodną u wszystkich zmianę — szacunek ich dla mnie nabrał cech jakby pewnej bojaźni, jakby żywiołowej trwogi. Lecz nie jest to bojaźń czci, ale coś całkiem innego… 17Co właściwie w tym tkwi, odgadnąć nie umiem. 18Mam tylko wrażenia i odczucia. ObcyLudzie zachowują się wobec mnie z trwożną rezerwą. Gdy staram się zbliżyć, instynktownie uchylają się, lubo[8] wśród oznak szacunku. Wiem z całą pewnością, że źródłem tego nie jest poczucie niższości, chęć ukorzenia się — nie, wszystko, tylko nie to. Oni raczej traktują mnie jako coś heterogenicznego[9], niewspółmiernego z nimi, przed czym zdrowy instynkt ostrzega i każe się mieć na baczności. Czasami muszę się uważać wśród nich za ciało obce. 19Sytuacja moja jest tym nieznośniejsza, że właśnie teraz najbardziej potrzebuję towarzystwa ludzkiego. Tymczasem gdziekolwiek się pojawię, od razu staję się im ciężarem. Maskują się naturalnie, pokrywając przykre uczucie, jakie wszędzie wywołuję, grymasem grzeczności, lecz ja to dobrze widzę i odczuwam i nie dam się zmylić. Najwidoczniej krępuje ich moja obecność… 20Tym to dziwniejsze, że miewam zwykle szalony humor i staram się ubawić ich wszelkimi sposobami. I chwilami udaje mi się wybornie; zapominają jakby o czymś i serdeczna ochota ciepłym nurtem przepływa im po duszy. Lecz wystarczy jakiś drobny szczegół, jakieś słówko poważniejsze, rzucone w przelocie, a wszystko wraca do dawnego stanu i znów robi się wkoło mnie przerażająca pustka… 20 lutego 1906 r. 21Zachodzą mi drogę jacyś ludzie nieznani i przemawiają słowami zagadek… Pojawiają się znaki, skinienia dziwne i odegrawszy przede mną ciemne swe role, zapadają gdzieś w dal. Przytrafiają się zdarzenia szczególne, zajścia dwuznaczne i przewinąwszy się przed mym wylękłym okiem, rozpływają w przestrzeni… 22Coś się wkoło mnie dzieje! Na coś się w pobliżu zanosi… 23Przed paru dniami byłem z żoną na maskaradzie. Marta w swym przebraniu cygańskim budziła powszechne zajęcie. Tłumy masek krążyły koło niej bez przerwy. Bawiłem się jak nigdy. Miałem strój rybacki z przewieszonym przez ramię zielonym niewodem[10]. Bezpieczny pod maską, pewny swego incognito, drwiłem niemiłosiernie, wywołując na sali wybuchy śmiechu. Nikt nie domyślał się, że złośliwie baraszkujący, pełen szalonej werwy rybitwa[11] i ciemnowłosa Cyganka — to małżeństwo. 24Mimo to wśród najhuczniejszej wesołości, gdy rozbawiony tłum wyrywał nas sobie formalnie z objęć, miałem dziwnie przykre spotkanie. W pewnej chwili przystąpiło do mnie jakieś wysokie, chude domino i półżartem rzuciło mi, przechodząc, uwagę: 25— Wesoły rybaku, miotasz się jak opętaniec i wywijasz siecią tak skwapliwie, jak gdybyś chciał nas wszystkich w nią złowić. Lecz niewód twój pusty, zdobycz wymyka ci się z rąk, a śmiech, który tak chciwie zdobywasz, dźwięczy nieszczerze. Czuć cię wodą. Zbyt przesiąkłeś chłodem topieli i teraz przemocą chcesz się tu rozgrzać. Robisz wrażenie cienia, który zapragnął zostać przedmiotem. 26Rzuciłem się ku impertynentowi[12], aby dać mu porządną odprawę, lecz ten wmieszał się natychmiast w tłum bezpowrotnie. 27Doznałem nader przykrego wrażenia. Ciemne słowa nieznajomego dotknęły mnie głęboko, kojarząc się bezwiednie z nastrojem dni ostatnich. Dopiero dzielna pomoc Marty zatarła następstwa niemiłego epizodu i noc upłynęła nam już do końca pogodnie. 1 marca 1906 28Od tygodnia mam noc w noc ciągle ten sam szary sen. Uporczywie powtarza się jakiś obraz beznadziejny suchą monotonią. 29Śni się jakaś stroma, zapadła sień z jednym do połowy stłuczonym oknem na podwórze. Z sieni pnie się w górę klatka schodowa, kręta tysiącem przegubów, nużąco długa. Stoję na pierwszych stopniach i wchodzę powoli na piętra. Nogi wloką się leniwo, drewniane, stukają ciężko po dębowych deskach, budząc głuche echa pustej przestrzeni. Stopnie są brudne, opylone grubą warstwą szarego kurzu, który pod uderzeniem obuwia wzbija się śniadą chmurą i dusi. W powietrzu czuć oschłość, język przywiera do podniebienia. A schody wiją się bez końca ku niewidomym[13] piętrom, ciągną się nieubłaganie wzwyż nudnym następstwem rzeczy powszednich. Gdy chcę przystanąć na chwilę i rzucam okiem poza siebie, popielate morze stopni pręży się ku mnie wężowymi skręty[14], że z trwogą odwracam się od szarej otchłani i wdzieram dalej, wyżej, wytężam resztki sił, napinam zwiotczałe nerwy. Pot perlisty występuje mi na czoło chłodne jak żelazo, ręce drgają jak szalone, a tępy wzrok, wlepiony w opętaną drabinę, snuje się gnuśnie po pajęczych wiszarach… 30Tak idę godzinami, bez przerwy, noc całą, a gdy już świt osrebrzy mą sypialnię, budzę się z potępieńczym znużeniem jak pielgrzym znużony. Szary, szary sen… 6 marca 31Ciągle jeszcze dławi mnie po nocach ta sama zmora. Już drugi tydzień wędruję we śnie po plugawych schodach i połykam kurz zbutwiałych stopni. Lecz są i pewne zmiany. Sen zdaje się rozwijać nowe motywy i dążyć ku jakiemuś rozwiązaniu… 32Nie jestem już sam w pylnej klatce: mam towarzysza. Spotykam go od minionej soboty zawsze mniej więcej w środku drogi ku górze. Wygląda na stróża tego dziwnego domostwa, bo w ręku pobrzękuje pękiem starych zardzewiałych kluczy. Schodzi skądś z górnych pięter, a stąpa tak cicho, że kroków nie słychać: idzie po schodach jak cień. 33Szczególny człowiek. Nigdy na mnie nie popatrzy, jakby się bał mego spojrzenia, lecz ustępuje mi trwożliwie z drogi, przesuwając swą wydłużoną postać tuż przy ścianie. Usiłowałem parę razy zajrzeć mu w twarz, lecz szeroki pilśniowy kapelusz nasunięty głęboko na czoło udaremnia moje wysiłki. 34Minąwszy mnie, zstępuje niżej w dół i znika nagle jak widmo, gdy ja zajadle, bez tchu wdzieram się na nową, coraz wyższą kondygnację… 35Dopiero wczoraj dotarłem nareszcie do końca obłąkanej klatki i stanąłem na czworokątnej platformie przed jakimiś drzwiami okutymi w żelazne sztaby. Tu był kres. 36Oparłem się wyczerpany o spróchniałą balustradę ostatnich schodów naprzeciw wierzei[15] i wlepiłem wzrok w żelazne przecznice… Gdyby tak drzwi otworzyć i zajrzeć do wnętrza? 37Uderzyłem ze wszystkich sił w żelazną zaporę, lecz okrwawiłem tylko ręce, które od bólu skurczyły się nerwowo i opadły bezradne. 38Niezrażony, oparłem się całym ciałem o skrzydła, usiłując wyważyć je z zawiasów, i szamotałem się z upartymi antabami[16] w nadziei, że uda mi się je wyrwać z nitów. Lecz wściekłe spoiwa trzymały z nieubłaganą wytrwałością i nie poddawały się. 39Gdy zniechęcony niemal już słaniałem się na kolanach, uczułem, jak ktoś mi wsuwa w rękę jakieś ostre, stalowe narzędzie. Chwyciłem uradowany, zrozumiawszy, że chce mi ułatwić zadanie, i wdzięczny zwróciłem się ku niespodziewanemu pomocnikowi. Lecz w tymże momencie odskoczyłem dziko w kąt między ścianą a balaskami[17]. Człowiekiem, który chciał mi się przysłużyć, był „stróż” spotykany po drodze na schodach. Kapelusz nie ocieniał mu teraz twarzy — cha, cha! — on jej nigdy nie mógł zakrywać, bo w miejscu twarzy czerniały tam tylko dwie puste jamy!… 10 marca 40Zdaje mi się — prześniłem mój sen do końca. Obraz, który ujrzałem nocy dzisiejszej, nosi na sobie wszelkie cechy epilogu. Jeżeli się sprawdzi jutro, rozumni obserwatorowie życia, którzy ze zdumieniem śledzą me wyuzdanie, może wreszcie pojmą je i przestając uważać mnie za wariata, skłonią w zadumie głowy: 41— Tak być musiało. 42Piszę te słowa spokojnie: tak spokojnie, że chwilami sam sobie się dziwię. Wszakże to jutro! 43Godziny upływają mi zwykłym trybem, wydzwaniane miarowo przez stare zegary, zajęcia dnia powtarzają się z obojętną regularnością rzeczy zwyczajnych. 44Na zewnątrz nie dzieje się nic. Wszystko po dawnemu, nigdzie podejrzanej rysy, niepokojącej zmiany. Takie to jakieś dziwne, tak okropnie dziwne! Wszakżeż jutro! 45Chociaż… może się mylę, biorąc poważnie wytwory schorzałego mózgu, może ja się mylę… Zresztą wszystko mi jedno; jestem tak apatyczny, tak poddańczo zrezygnowany… 46Właściwie nie wiem, po co to piszę. Wartość tych kilku kartek zawisła od jutra; jeśli ono odpowie snowi, pamiętnik będzie stanowił ciekawy dokument… 47Jestem niby spokojny, a cały drżę jak w febrze i nie mogę w skupieniu skreślić paru linii. A spieszyć się muszę bardzo, bo czasu mam dzisiaj mało i chciałbym jeszcze odwiedzić wszystkich mych przyjaciół… 48Chodzi tedy o epilog dzisiejszej nocy, o zakończenie snu, który dręczy mnie od kilku tygodni. Prawdziwie stylowy finał!… 49W jakiejś porze nocy ujrzałem się znów przed okutymi drzwiami. Stały nieubłaganie zawarte jak ostatniego razu. Lecz po dokładniejszym zbadaniu jednego z żelaznych skrzydeł dostrzegłem w nim wycięty prostokątny otwór. Prawdopodobnie wykroiłem go sam za pomocą pilnika ubiegłej nocy, chociaż nie mogłem przypomnieć sobie odnośnego obrazu we śnie. Możliwe też, że był urzeczywistnioną proleptycznie[18] konsekwencją widzenia z przedwczoraj. 50Zajrzałem przez otwór… 51Za drzwiami był pokój. 52Wyglądał na pracownię zamożnego człowieka, urządzoną ze smakiem i wykwintną prostotą. 53W kącie stała oszklona szafka z orzecha na książki, na środku biurko, obok mały stolik z krzesłami, obciągniętymi ciemnozieloną skórą. Na ścianach parę obrazów, których treści nie pamiętam. 54Za biurkiem, w szerokim fotelu z poręczami, siedział obrócony do mnie plecami jakiś mężczyzna i coś pisał. Od czasu do czasu odkładał pióro, aby zaciągnąć się cygarem, które dymiło obok w popielnicy, po czym zabierał się gorliwie do dalszej pracy. — A była dziwna. 55Nieznajomy widocznie nie pisał nic ciągłego, bo co parę chwil odkładał na bok zapisywaną krótko kartkę, aby zastąpić ją drugą. Miałem wrażenie, że zajęty jest adresowaniem. Starałem się uchwycić rysy jego twarzy, lecz nie udało mi się: siedział wciąż plecami ku otworowi i nie obejrzał się ani razu. 56Tymczasem obok na biurku piętrzył się coraz wyżej stos kart. Były zgięte w połowie, ze sztywnego lśniącego kartonu i każda na grzbiecie, ze strony zewnętrznej, miała świeżo napisane atramentem cztery wyrazy. Były to oczywiście adresy różnych osób. 57Stąd wnosiłem, że wewnątrz kartony muszą zawierać jakąś treść drukowaną, i to jednakową dla wszystkich: może zaproszenia na jakąś rodzinną uroczystość?… 58Nagle przerwał pisanie, potarł ręką czoło i jakby przypominając coś sobie, nacisnął guzik dzwonka. 59Wszedł służący. Pan, nie opuszczając fotelu, wydał jakiś rozkaz poparty gestem, po czym ukrywszy twarz w dłonie, oparł się łokciami o biurko i zamyślił… 60Wtem otworzyły się drzwi naprzeciw i weszło kilku ludzi z jakimś podłużnym, walcowatym pakietem; za nimi wniosło do pokoju dwóch wyrostków trzy podwójne drabiny. 61Pan domu nie podniósł czoła, lecz z głową pochyloną siedział nieruchomo w poprzedniej pozycji. 62Wtedy ludzie poczęli rozwijać swe rulony, z których obsunęły się na posadzkę szerokie, morowo lśniące płaty czarnej kitajki[19]. Jeden z wyrostków poprzystawiał do ścian gabinetu drabiny, po czym skinąwszy na towarzysza, wyśliznął się cicho z pokoju. Pozostali podzielili się na dwie partie; jedni wstąpili na szczeble, unosząc ze sobą w górę krucze opony[20], drudzy, pozostali u dołu, odmotywali zwoje, przekrawując materię nożycami, gdy w odpowiedniej długości pokryła ścianę. 63Z kolei nastąpiło przybijanie kirów[21]. Słyszałem wyraźnie suchy stukot młotków, uderzających o mur, w uszach zgrzytał mi jęk gwoździ, które natrafiały na twardą przeszkodę… 64Praca szła w szalonym tempie; po kilku chwilach zewsząd zwisały okropne makaty, przesłaniając wszystko jednolitą, połyskującą metalicznie czernią. 65Skończywszy pracę, robotnicy odeszli. Nieznajomy wciąż siedział nieruchomo za biurkiem, nie podnosząc twarzy. Zdawał się nie dostrzegać zmiany, jakiej uległo otoczenie. 66Wtem znów otworzyły się drzwi naprzeciw i do pokoju wniosło paru chłopaków kilkanaście wazonów z kwiatami, doniczki ze świeżymi pękami tuberoz, lewkonii, mirtów, stosy wieńców z białymi szarfami. Złożywszy je pod oknem, zniknęli z powrotem. 67Po chwili u wejścia ukazał się służący i otworzył szeroko skrzydła drzwi, czyniąc gest zapraszający do wnętrza. Wtedy dopiero pan domu podniósł się na przyjęcie gości. Oparłszy się lewą ręką o brzeg stołu, drugą wyciągnął ruchem wytwornym na powitanie. 68Niedługo czekał. Niebawem w drzwiach zaczerniało parę postaci męskich w stroju wieczorowym. Szybko przeszedłszy chodnik, rozesłany od wejścia do biurka, ściskali w milczeniu dłoń gospodarza. Twarze poważne, surowe, skupione. Poznałem ich: byli to moi najbliżsi znajomi. Potem przyszli inni. Żaden nie był mi obcy: sami towarzysze pracy, koledzy, gdzieniegdzie ludzie przygodnie poznani. Poprzez zwarty tłum ubrań wieczorowych dojrzałem tu i ówdzie kilka kobiet z towarzystwa, do którego należałem. 69Goście po przywitaniu się z panem domu usunęli się w głąb pokoju, zapełniając go powoli ciemnym zastępem. Nie było słychać żadnych rozmów, żadnych szeptów: panowało głuche milczenie, nieprzerywane nawet słowami przywitania; podawano sobie tylko ręce bez słów, jakby w niemym porozumieniu… 70Nagle tłum rozsunął się wśród oznak szacunku i tworząc szpaler, przepuścił środkiem jakąś kobietę, ubraną w ciężką żałobę. Spod zapuszczonego kwefu wymykały się połyskujące ciepło na skrętach ciemnopłowe pukle włosów; smukła i gibka jak trzcina, szła krokiem pełnym utajonej dystynkcji[22], której nawet ból i żałoba chwili nie zdołały zatrzeć. 71Ujrzawszy wchodzącą, nieznajomy mężczyzna postąpił ku niej i wyciągnął ramiona. Obsunęła się w nie bez słowa i na długą chwilę spoczęła w cichym objęciu. Po czasie on dźwignął wiotką jej kibić i oparłszy na swoim ramieniu, odsunął sprzed oczu jej welon… Kobietą była moja żona… 72Długo, długo wpatrywał się w jej twarz, w jej prześliczne oczy i chłonął słodycz jej spojrzenia. Potem powoli, nie spuszczając z niej wzroku, sięgnął wstecz ręką ku biurku i wziąwszy ze stosu leżących tam kart jedną, otworzył ją i podał Marcie do przeczytania… 73Była to klepsydra pogrzebowa. Rzucała się w oczy data: 11 marca 1906, a nad nią nazwisko zmarłego: Atosal. — Dziwne nazwisko!… 74Nagle przyszło mi na myśl, że należy je odczytać na wspak. Zacząłem… W miarę jak porządkowałem wstecznie litery, nieznajomy powoli obrócił się ku mnie twarzą i… wśród okrzyku grozy obudziłem się. 75Dopisek wydawcy pamiętnika: 76W. Lasota zmarł dnia 11 marca 1906 roku śmiercią nagłą, trafiony w głowę przez spadającą z rusztowania cegłę. Normalnie w tym miejscu wyświetliłby się ładny i pewnie dużo ciekawszy dla Ciebie baner reklamowy, ale masz włączonego AdBlocka. Rozumiem, że robisz to, bo nie chcesz widzieć pieprzonych wyskakujących okienek i reklam zasłaniających pół strony. Dlatego właśnie na Dziwnych Komiksach nie ma żadnych upierdliwych reklam. Musisz zdać sobie sprawę, że reklamy są nieodłączną częścią Internetu, a strona która na siebie nie zarobi jest skazana na zagładę. Jeśli chcesz przeglądać Dziwne komiksy, wyłącz blokowanie reklam na tej stronie, to chyba uczciwy deal? 18:48 Kategoria: Obrazki Wyświetlenia: Zgłoś Wincyj! Komentarze W świadomym śnie możesz robić co tylko chcesz. To na prawdę świetna sprawa! Jest kilka metod na uzyskanie świadomego snu, wszystko znajdziecie w Googlach. Założyłam ten temat, bo chciałam, żeby więcej ludzi wiedziało o tym, że podczas snu nie musi poddawać się obrazom tworzonym przez mózg - sam może je tworzyć! Ostatnio miałam dwa świadome sny. Pierwszy był nieco mętny, a później zboczony, ale działo się w nim to, co chciałam. Drugi był świetny - miałam władzę nad żywiołami, kontrolowałam huragan, sprawiłam, że chmury się rozwiały, a pojawiło słońce, przyciągnęłam mężczyznę, który mi się podoba, zamieniłam jakiś przedmiot w markową torebkę (którą dałam kuzynce). Było super. Wszystko odczuwałam mocniej niż w rzeczywistości. Będę ćwiczyć, żeby mieć ich więcej. A jak to jest z wami? Ktoś miał kiedyś świadomy sen? PS. Nie wiem, czy umieściłam temat w dobrej kategorii... Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź 1 2014-05-26 17:40:13 Ostatnio edytowany przez sidney_ (2014-05-26 17:42:11) sidney_ Zaglądam tu coraz częściej Nieaktywny Zawód: inżynier Zarejestrowany: 2014-05-26 Posty: 12 Temat: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Długo zastanawiałam się czy napisać,aczkolwiek sama nie potrafię sobie już radzić. Może zacznę od początku, tak będzie poznałam na drugim roku studiów, ja niedoświadczona-on na każdym kroku mi się bez pamięci. Początkowo byłam przekonana,że jestem największą szczęściarą na świecie, przecież mam takiego faceta,a na dodatek on mnie kocha. Mimo,że mieszkaliśmy 300 km od siebie układało nam się wspaniale, często się widywaliśmy i wydawać by się mogło,iż nic nie popsuje naszego idealnego świata. Jednak pewnego dnia podczas mojej wizyty u niego odkryłam jego korespondencje z byłą dziewczyną(wiem nie powinnam była, ale jak mogłabym była być pewna jego uczucia na odległość,chciałam się przekonać czy moje zaufanie jest słuszne), nie wyglądało to na miłą pogadankę dawnych znajomych,a raczej wyraźną fascynację Kuby jej osobą, nagle mój idealny świat się zawalił, ukochany interesuje się również innymi kobietami!Obiecał,że zerwie z nią kontakt i przekonywał o ogromnej miłości, wybaczyłam mu( przynajmniej tak mi się zdawało) i żyliśmy na nowo w swoim idealnym, mocno przekoloryzowanym jakimś czasie zaproponował mi wspólne zamieszkanie, a od tej chwili mój książę przestał być tak idealny, często się kłóciliśmy, a ja odkryłam jego skłonności to erotycznych pogadanek z byłymi dziewczynami/koleżankami, poszukiwał również dziewczyn w sieci, to co odkryłam na początku było tylko wierzchołkiem góry lodowej,a mój Kuba nie tylko nie przestał tego robić,a dodatkowo odkryłam,że jego praktyki nie dotyczyły wyłącznie mnie ,a również jego byłych partnerek. Kuba okazał się zbokiem kolekcjonującym zdjęcia dziewczyn z internetu-onanizującym się na skype przed byłymi partnerkami, bawiło go nagabywanie dziewczyn i proszenie o ich zdjęcia, nie wiem to był chyba jego sposób rozrywki. Podniecały go kobiety zarówno młode jak i stare-bez znaczenia. Czasami miałam wrażenie,że on nie potrafi pohamować tego popędu i przez moment mu gorsza on uparcie kłamał,że tego nie robi. Rozstaliśmy się,miałam dość jego kłamstw i ciągłego życia w niepewności. Teraz każde z nas ma swoje życie, jednak mam wrażenie,że nadal go kocham, czuję się samotna i bardzo chciałabym ażeby było tak jak kiedyś. Przy jego boku byłam bardzo szczęśliwa ,jednak to co on robi jest chore i nie mogę mu może ja mam dziwne podejście do tej sytuacji? Poradźcie mi jak powinnam się zachować 2 Odpowiedź przez luc 2014-05-26 17:51:56 luc Mistrzyni Gry Nieaktywny Zarejestrowany: 2012-07-05 Posty: 21,121 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić? sidney_ napisał/a:A może ja mam dziwne podejście do tej sytuacji? Poradźcie mi jak powinnam się zachowaćMasz normalne podejście i co ważniejsze, to jest Twoje podejście. Tobie to nie odpowiada, on ma takie...hm... musisz (i nie powinnaś wbrew sobie) tego akceptować, ani zmieniać swojego podejścia. On też zapewne tego nie zmieni. Najwyżej "zejdzie do podziemia", będzie to robić?Rozstaliście się i dobrze. Chciałabyś żeby było tak jak dawniej? Ale to nie jest możliwe. Już tak jak dawniej nie będzie. Męczyły Cię jego kłamstwa i życie w zapewne Twój pierwszy chłopak (piszesz, że byłaś niedoświadczona). Ale nie ostatni. Daj sobie szansę na poznanie kogoś kto nie będzie oszukiwał. 3 Odpowiedź przez Deathstroke 2014-07-10 13:19:42 Deathstroke Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-07-10 Posty: 5 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Daj sobie z takim gosciem spokoj ...jesli zapewnial ze nie będzie pisal a robi to nadal , to chyba sprawa jest jasna ...jest dupkiem i tyle 4 Odpowiedź przez MałaIsia 2014-07-14 10:45:21 MałaIsia Zaglądam tu coraz częściej Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-07-10 Posty: 12 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Idź dalej przed siebie i nie oglądaj się. Tam nie ma niczego interesującoego. 5 Odpowiedź przez kanouga 2014-07-23 10:29:20 kanouga Słodka Czarodziejka Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-07-22 Posty: 173 Wiek: odpowiedni Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Prawie zawsze rozstanie wiąże się z smutkiem i tęsknotą. Musisz po prostu to przeczekać. Z każdego takiego związku i rozstania trzeba też wyciągnąć facet się nie zmeni. My zakochane kobiety łudzimy się, że nasz facet choćby najgorszy drań zmieni się dzięki nam. Nieprawda. Owszem zmieni się ale na krótko. Choć może są faceci, którzy dzięki jakiemuś wydarzeniu w życiu zmienili swoje zachowanie, ale myślę, że gdyby Twoj facet taki był nie okłamywałby Cię się cały czas czy on właśnie nie podrywa jakiejś dziewczyny. To straszna udręka. Uwierz się 6 Odpowiedź przez Amani 2014-07-23 21:13:59 Amani Dobry Duszek Forum Nieaktywny Zarejestrowany: 2013-07-11 Posty: 134 Wiek: 30 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić? Nie zmieni się-wiem po własnym doświadczeniu. Jezu.. jakie to wszystko podobne jak jakieś schematy :] Bardzo dobrze, że odeszłaś. Kłamstwo zabija najlepszy związek. Inaczej jesli ktos sie zmieni,ale jesli obiecuje a dalej robi to samo, to nie ma szans.. 3 złote zasady: nie kłam, nie zdradzaj, nie poddawaj się 7 Odpowiedź przez joy9393 2014-10-25 09:52:13 joy9393 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-10-25 Posty: 1 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Kuba okazał się zbokiem kolekcjonującym zdjęcia dziewczyn z internetu-onanizującym się na skype przed byłymi partnerkami, bawiło go nagabywanie dziewczyn i proszenie o ich zdjęcia, nie wiem to był chyba jego sposób rozrywki. Podniecały go kobiety zarówno młode jak i stare-bez znaczenia. Czasami miałam wrażenie,że on nie potrafi pohamować tego popędu i przez moment mu gorsza on uparcie kłamał,że tego nie robi. 8 Odpowiedź przez Graża1979 2014-10-25 13:51:35 Graża1979 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-10-25 Posty: 7 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Klasyczny toksyczny związek z ex - olej chłopaka, zwłąszcza ze 300km odleglosci to spora przeszkoda w związku 9 Odpowiedź przez sound10 2014-10-25 21:04:11 sound10 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-10-25 Posty: 1 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Hej wszystkim! Mam problem z pewnym chłopakiem. Nie znam go i raczej nie zanosi się na to, żebym kiedykolwiek go poznała. Kompletnie nie rozumiem jego zachowania... Patrzy się na mnie, ale nie podejdzie. Nie uroiłam sobie tego, bo koleżanki nieraz mi mówiły, że się patrzy na mnie. Tak wiem, pewnie jest nieśmiały. Zaczęło się w tamtym roku, trwało kilka miesięcy, później wakacje, myślałam,że dał sobie spokój. Siedziałam na uczelni, on szedł z jakąś koleżanką i nagle uśmiech od ucha do ucha, jak mnie zobaczył. Nie wiem co zrobić, czy podejść i zapytać o co mu chodzi, czy poprostu poczekać na ruch z jego strony? Pomóżcie, please... 10 Odpowiedź przez Eluna 2014-10-27 03:59:30 Eluna Zaglądam tu coraz częściej Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-10-27 Posty: 11 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić?Raczej nie zapowiadało się, aby facet miał się zmienić, więc wydaje mi się, że postąpiłaś słusznie. 11 Odpowiedź przez bebe78 2014-10-27 16:00:24 bebe78 Dobry Duszek Forum Nieaktywny Zawód: handlowiec Zarejestrowany: 2014-10-27 Posty: 105 Wiek: 36 Odp: dziwne zachowanie chłopaka-jak postąpić? Witam:) James napisał/a:Kuba okazał się zbokiem kolekcjonującym zdjęcia dziewczyn z internetu-onanizującym się na skype przed byłymi partnerkamiTo teraz będzie mógł się zabawiać "bezkarnie" James napisał/a:A może ja mam dziwne podejście do tej sytuacji? Poradźcie mi jak powinnam się zachowaćMasz całkowicie zdrowe podejście. Brawo!! Zapomnij o zboczeńcu.... sama gdzieś zaszalej, oderwij się od myśli o nim (łatwo sie mówi) , zainwestuj w siebie i skup sie tylko na sobie. hehehe...przepraszam, że się śmieję ale wysłałabym mu pocztą wizytówkę do jakiegoś seksuologa - bo zdrowy to On nie jest. "Piękne słowa nie zawsze są prawdziwe, a prawdziwe nie zawsze piękne" Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

niesamowita sprawa dziwne nie